Wczoraj rano wziąłem pół tabletki rexetinu a wystrzeliło mnie jakbym wziął z pięć sztuk. Nie wiem czemu tak się stało. Pół dnia latałem pobudzony ale raczej tak nieprzyjemnie. Nie towarzyszył na szczęście temu lęk. Jak już mnie zaczęło dobijać moje samopoczucie to wsiadłem pół afobamu żeby wyciszyć organizm. Po godzinie już czułem się lepiej ale nastrój miałem fatalny. Jakiś straszny dół mnie dopadł. Zacząłem myśleć o życiu i i całej mojej obecnej sytuacji. Czy z tą cholerna chorobą dam radę utrzymać rodzinę? Jak się nie wlecze to zapewne nie... Przecież chcę żeby było lepiej ale efekty na razie nie są dla mnie zbyt zadowalające.
Co z praca? Póki co jestem na chorobowym. Czy dam radę pracować? Raz już dzięki mojej nerwicy straciłem pracę. A jeśli to się powtórzy, to co ja wtedy zrobię?
I jak się w tej sytuacji nie dołować...
   Dzisiaj jechałem do Ustki i oczywiście musiałem się wspomóc afobamem bo nie wiem czy bym w ogóle doszedł na przystanek. Standardowo zaczęły mnie nachodzić złe myśli, że coś się stanie, że nie dam rady. Zacząłem sobie to wyobrażać no i dopadł mnie kochany lęk... Teraz już jest dobrze, po drodze zresztą też nie było źle. Doskwiera mi tylko jedno. Przez fakt, że wczoraj brałem tylko pół rexetinu dzisiaj mój organizm domaga się leku. Czuję to głównie kiedy obracam głową, wtedy chwilami obraz przesuwa się klatkami. Boję się, że to może również wywołać lęk ale póki co jest ok. Jak wrócę do domu to wezmę tabletkę i wszystko wróci do normy.
   Przed chwilą wyszedłem ze szpitala i już jadę do domu. Niezbyt fajnie się czuję, w głowie mam coraz większy harmider ale pół godziny powinienem wytrzymać. Boję się, że ten harmider przerodzi się w lęk. Już nawet sobie wyobrażam jak to będzie jak będę miał atak. Biorę się za granie żeby już nie myśleć.