Wczoraj opisałem pierwszy etap mojej choroby. Trwało to do marca tego roku. Na początku było bardzo ciężko. W pierwszych dniach choroby bałem się wstać z łóżka. Można powiedzieć, że uczyłem się żyć od początku, moja rzeczywistość stała się jednym wielkim lękiem. A ja musiałem się nauczyć z tym żyć. Uczyłem się metodą małych kroczków. Najpierw opanowałem lęk w moim pokoju, stał się on moim azylem. Stamtąd robiłem "wypady" na akcje pod tytułem "opanować to cholerstwo". Nauczyłem się poruszać po mieszkaniu, jakiś czas później udało mi się wyjść przed blok, potem poszedłem do sklepu, wyszedłem na spacer, pojechałem do miasta...itd...
   Opanowałem lęk na tyle żeby jakoś funkcjonować. Oczywiście cały czas towarzyszyły mi leki przeciwlękowe. Pomimo tego, że jakoś funkcjonowałem nie byłem w stanie cieszyć się życiem. Praktycznie musiałem zrezygnować ze wszystkich przyjemności. Taki stan agonalny trwał przez niemal dwa lata. W końcu jednak stwierdziłem, że czas odstawić tabletki uspokajające i zacząć mierzyć się z lękiem własnymi siłami. (Wtedy nie chodziłem do psychiatry ani do psychologa bo głęboko wierzyłem, że mój stan się poprawi).
No i faktycznie znalazłem w sobie tyle siły i odwagi żeby powoli odstawiać leki. Brałem je coraz rzadziej, z czasem brałem je już tylko wtedy kiedy czułem jakiś większy lęk by w końcu całkowicie je odstawić. Ale odstawić nie znaczyło pozbyć się ich bo zawsze i wszędzie miałem je ze sobą. Sam fakt, że je mam dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Chociaż zdarzały się sytuacje kiedy zapominałem leków a wtedy od razu czułem, że zbliża się atak i musiałem jak najszybciej po nie wrócić.
   Po dłuższym czasie nauczyłem się już żyć z nerwicą lękową i towarzyszącym jej napadom lęku, agorafobii, braku koncentracji, ciągłemu podwyższonemu poziomowi lęku i wielu innym objawom... Zacząłem normalnie chodzić na uczelnię, mogłem iść normalnie do pracy. Lęk mi wciąż towarzyszył ale stał się niewidzialnym kolegą, który cały czas jest przy mnie i czai się żeby tylko spłatać mi figla. A ja cały czas byłem w pogotowiu, cały czas byłem czujny, żeby tylko mi czegoś znowu nie wywinął. I tak udało mi się przetrwać do marca tego roku...