Dzień, w którym to wszystko się zaczęło pamiętam jak wczoraj. Był to 17 października 2006 roku około godziny 17. Pamiętam, że wszedłem wtedy do sklepu w centrum miasta żeby kupić sobie coś do picia. W kolejce do kasy nagle zacząłem się dziwnie czuć, na początku myślałem, że to po prostu ze zmęczenia ale z każdą sekundą było coraz gorzej.
   Miałem wrażenie, że opanowuje mnie jakaś nieznana siła, która chce zawładnąć moim ciałem. Na początku wkradała się we mnie  powoli i jakby przychodziła z daleka, by po chwili nabrać rozpędu. Szybko poprosiłem ekspedientkę o szklankę wody i usiadłem z boku z nadzieją, że mi za chwilę przejdzie. Na nic się jednak zdała złudna wiara w to, że będzie lepiej. Było coraz gorzej. Zacząłem panikować ponieważ nigdy w życiu tak się nie czułem. Nawet narkotyki, od których nie stroniłem nigdy nie wywołały we mnie poczucia zagrożenia tak potężnego jak w tamtej chwili.
   Byłem tak przerażony tym co się ze mną dzieje, że zerwałem się na proste nogi i zacząłem krzyczeć "Boże, co się ze mną dzieje! Niech ktoś coś zrobi! Dzwońcie po karetkę!". Później przewróciłem się na podłogę, tylko nie pamiętam czy zrobiłem to specjalnie czy po prostu upadłem. Pamiętam, że podłoga była zimna i dawała mi lekkie ukojenie.
    Dookoła mnie oczywiście zebrała się grupka gapiów, tylko jedna kobieta zareagowała po ludzku i podeszła do mnie. Uklękła i zaczęła się mnie wypytywać co mi jest. Powiedziałem, że głowa mi zaraz pęknie, że czuję się tak jakbym umierał,ciało nie słucha rozumu i jestem przerażony. Zaczęła mnie uspokajać, głaskać po głowie. Powiedziała, że pogotowie już jedzie. Dla mnie te straszne minuty trwały cała wieczność, przecież za chwilę mogło już mnie nie być na tym świecie. Pamiętam, że zadała mi pytanie czy brałem narkotyki. Wywnioskowała to po tym, że miałem strasznie powiększone źrenice a smaczek wszystkiemu dodawały moje dready. Odpowiedziałem, że nie. Zapytała się więc czy wiem jaki dziś dzień tygodnia. Sadziłem, że wiem ale zacząłem jej wymieniać wszystkie po kolei i trochę mnie to wtedy rozbawiło.
    W końcu przyjechało pogotowie. Przyszli po mnie sanitariusze i kazali pójść do karetki ale ja nie byłem w stanie się podnieść ponieważ bałem się, że będzie jeszcze gorzej. W końcu łaskawie mi pomogli i udaliśmy się do szpitala. W karetce zaczęło być naprawdę "zabawnie". Pierwsze co usłyszałem: 
- Pan jest naćpany.
Na to ja, że nie jestem.
- Ale przecież my dobrze widzimy.
- No to źle widzicie, bo nie jestem!
I tak było w kółko, takie odbijanie piłeczki.
    W końcu dojechaliśmy do szpitala. Wyszedłem "szczęśliwy" z karetki z nadzieją, że tutaj w końcu ktoś mi pomoże i wyjaśni co się ze mną dzieje. Jednak nadzieja matką głupich bo tutaj było dokładnie takie samo odbijanie piłeczki co w karetce. przychodzili do mnie lekarze, sanitariusze namawiając mnie żebym się przyznał co brałem to będą mi w stanie pomóc. Już mnie tak zdenerwowali, że jednej lekarce wykrzyczałem, że jeśli jestem naćpany to sobie zetnę przy niej dready. W końcu pobrali mi krew i mocz do analizy. Czekałem i czekałem na wyniki w końcu przychodzi jakaś lekarka i mówi, że mogę już iść do domu. No jak to, a co mi jest!? się pytam... A ona na to spokojnym głosem:
- A skąd my mamy wiedzieć...Proszę iść do domu.
    Normalnie załamka. Dopiero później na wypisie ktoś w domu doczytał się, że nie wykryto u mnie żadnych narkotyków. To znowu pytanie, co mi jest???
   Poszedłem do neurologa i na szczęście nie miałem w głowie żadnego guza czy jakiegoś innego paskudztwa więc polecił żebym poszedł do psychiatry bo to może być choroba na tle nerwowym. I faktycznie okazało się, że jest to Nerwica Lękowa.